Nasi w Tajlandii 2015, część pierwsza "Singpatong" - 06-20 lipec 2015, Phuket (Tajlandia) .

Utworzono: piątek, 24, lipiec 2015 Poprawiono: środa, 26, sierpień 2015

Pierwsza część wyprawy za nami, w miniony poniedziałek opuściliśmy camp Singpatong i udaliśmy się do bardziej znanego Sistongpeenong. Nasze wrażenia z pobytu są nieco mieszane, ale może zacznijmy od początku;).

 

Klub... "piękna sprawa", typowy tradycyjny tajski camp z "zdartymi" od kopnięć workami, wybitymi tarczami i trenerami "oprychami" którzy na muaythai nie jedne zęby już zjedli... Odnośnie samych prowadzących można powiedzieć że nie wszyscy trzymali wysoki poziom, ale tych do których chciało się trafić na tarcze było przynajmniej kilku.

Codziennie odbywały się po dwa treningi, z rana bieg trochę ponad 8km po dość trudnym terenie (stromy zbieg na początku trasy oraz długi prawie trzykilometrowy podbieg na samym końcu) po którym należało wykonać 300 kolan na worku i wykopać po 60 "midli" na każdą stronę, w zależności od dnia na głównej części były tarcze lub light-sparing, na koniec parterówka.

Wieczorne treningi do najłatwiejszych również nie należały, tradycyjnie można było rozpocząć od biegania, ale albo padło albo niemiłosiernie świeciło słońce, dla nas wystarczyło ok. 15-20 minut na skakance, następnie szliśmy "na sprzęt" i grzecznie czekaliśmy na swoją kolej na tarczach, po których przechodziliśmy do 30 minut klinczu, na koniec parterówka - 300 kolan itd.

Chciałbym pochwalić tu Adriana i Patryka, krótko pisząc chłopaki "dali radę" zarówno technicznie jaki i wytrzymałościowo, za co dostałem od "Bosa" chyba jeden z najfajniejszych komplementów ostatnich lat, ehh ;). W dowód uznania, każdego dnia przynajmniej jednego z nas brał też do siebie na tarcze (na marginesie bardzo miła i chętnie dzieląca się wiedzą osoba).

Trenowaliśmy razem z Tajami i Francuzami którzy w głównej mierze opanowali ten camp, trzeba przyznać że ćwiczący stali w większości na bardzo wysokim poziomie, zdecydowanie "było z kim poćwiczyć". Treningi, naprawdę nam się podobały i z smutkiem opuszczaliśmy ten klub.

Jeśli chodzi o warunki "bytowe" to były na dobrym poziomie, niestety do najtańszych nie należały, ale zależało nam na jak najbliższym położeniu od klubu.

Mieszkaliśmy na dość wysokiej górze, która miała swoje zalety; spokój, piękne widoki na panoramę Patong, wieczorną ochłodę od strony morza, niestety były też wady; poza małym sklepikiem i dwoma barami nie było tam niczego, a "po zrobieniu treningu" na samą myśl o wchodzeniu pod nasz "tysiącznik" nie chciało się nigdzie ruszać tak więc najczęściej dzień wyglądał tak; trening, jedzenie, spanie - repeat... I tak czas szybko mijał do weekendu, w którym zazwyczaj zwiedzaliśmy okoliczne atrakcje, czym zdążyliśmy się już pochwalić ;).

Jest jeszcze niestety druga sprawa, otóż mentalność Tajów mieszkających na Patong. Nie chciałbym generalizować, ale w dużej mierze przypomina mentalność naszych "Januszów biznesu" którzy na wszystkim co tylko mogliby skroili by Cię do zera. Taxi 120PLN(za 6 km w dwie strony), dwukrotna przebitka na wycieczce u człowieka u którego codziennie się stołowaliśmy i udawał naszego "ziomka" ;) ...

Spokojnie nie daliśmy się i dziś z uśmiechem wspominamy niektóre sytuacje, co nie oznacza że na miejscu było to raczej średnie.

Osobom które kiedyś wybierałby się do Singpatong polecam ten klub, z tą uwagą że należałoby na własną rękę poszukać noclegów będąc już na miejscu. Koniecznością trenując tam będzie też wynajęcie dobrego skutera, który w wielu sprawach mocno ułatwia życie...

Serdecznie dziękujemy wszystkim osobom które wsparły nasz wyjazd a w szczególności;
Rafałowi Rogowskiemu - Palserwis
Chrystianowi Ruminowicz - goBananas
Adriana Tekień - Tekpol Logistics Solutions
Mariusza Urbiela - 3Giga Serwis Laptopów
Wojtka Aleksiejuk - No Name
Kubę Zdrodowskiego
Artura Borutę

Panowie dziś już mamy pewność że bez Waszej pomocy byłoby krucho, jeszcze raz piękne dzięki!!!

Galeria dostępna na naszym facebook'u;
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1009148652452217.1073741828.468337343200020&type=3

Do usłyszenia
Marcin Stankiewicz